Czy prędkość zabija? Czy warto przestrzegać ograniczeń?
Zacznijmy od tego, że mój pogląd na zdarzenia drogowe jest dość radykalny. Uważam bowiem, że praktycznie nie ma czegoś takiego jak “wypadek”. Ogromna większość zderzeń to niestety wynik świadomych decyzji.
– “Zdążę”
– “Mogę jechać szybciej, bo jestem świetnym kierowcą”
– “Mam dobre auto, przecież nic się nie stanie”
Zazwyczaj postawione wyżej lub podobne tezy kończą się bez konsekwencji. Ale jeśli coś się nie uda, to skutki mogą być tragiczne.
Prędkość kontra fakty
Ktoś może powiedzieć, że jazda z prędkością o 10 km/h wyższą niespecjalnie wiele zmienia. A to nieprawda! Zmienia, bardzo dużo. Przy 50 km/h, w ciągu 1 sekundy auto pokonuje 14 metrów. Przy 60 km/h – 17 metrów. To trzy metry różnicy. Różnica w hamowaniu do zera z prędkości 50 km/h i 60 km/h to trzy metry. Zakładając, że czas reakcji na nagłe zdarzenie zamknie się w granicy 1 sekundy, różnica w całkowitej drodze zatrzymania wyniesie około 6 metrów. Czy to dużo? Zależy jak na to spojrzeć. Dla kierowcy pewnie nie. Dla pieszego, przed którym samochód stanął na styk zamiast go przejechać ta różnica to całe życie.
Nie widzę absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla szybkiej jazdy w mieście. Na małych uliczkach, wśród zaparkowanych samochodów, chodników i przejść dla pieszych. Po pierwsze jest to proszenie się o kłopoty. Po drugie, nie niesie to absolutnie żadnej wartości w oszczędności czasu. Na końcu uliczki staniemy na tych samych światłach, co osoba jadąca przepisowo.
W trasie natomiast bardziej chodzi o nasze bezpieczeństwo i danie sobie szansy. Możecie być najlepszymi kierowcami, jeżdżącymi zawsze maksymalnie skoncentrowani, dysponując świetnie przygotowanym, bezpiecznym autem. Jednakże wszystko przestaje mieć znaczenie, jak wyjeżdża na was ktoś z przeciwległego pasa. O tym czy uda się zjechać, czy zdążymy i czy nie zahaczymy pobocza może decydować nawet różnica 3-5 km/h. Podkreślę. Tu chodzi przecież o nasze zdrowie i życie, które jest zdecydowanie więcej warte niż dojazd 5 czy nawet 10 minut wcześniej.
Winne są znaki?
Nie zamierzam usprawiedliwiać osób nieprzestrzegających ograniczeń prędkości. Niemniej jednym z aspektów, który może mieć wpływ na ich zachowanie są – wbrew pozorom – znaki. Jest ich zdecydowanie za dużo i często są ustawiane bez żadnego sensu, ładu ani pomysłu. W konsekwencji zamiast spełniać swoją rolę, dochodzi do sytuacji w których zaczynamy je ignorować.
Samochody nam “nie pomagają”
Nowe auta są coraz bardziej komfortowe, co sprawia, że doskonale maskują wszelkie oznaki szybkiej jazdy. Dźwięk silnika, szum opływającego powietrza czy wyjąca skrzynia są coraz mniej słyszalne. Przy dobrze wyciszonych autach elektrycznych te bodźce nie występują niemal wcale.
W takim środowisku łatwo stracić rozeznanie z jaką prędkością się poruszamy. Samochody są też coraz efektywniejsze, mocniejsze i szybsze. Oczywiście żaden z tego zarzut, bo to nie one przekraczają prędkość tylko my, kierowcy. To my musimy się kontrolować. To od nas zależy, czy będziemy jechać bezpiecznie. Jeżdżąc szybko podejmujemy nie tylko ogromne ryzyko, ale również sami odbieramy sobie szansę w razie niespodziewanej i trudnej sytuacji.
Przy aktualnej liczbie samochodów poruszających się na drogach kwestia bezpieczeństwa jest jedną z najważniejszych. Jako kierowcy nie mamy wpływu na każdą sytuację na drodze, ale dobór prędkości zależy tylko od nas. Dajmy sobie szansę i przestrzegajmy ograniczeń prędkości.
***
Antoni Niemczynowicz – vloger, fotograf i fanatyk samochodów, które sportowe emocje mają w standardzie